Znów
haniebnie długa przerwa, ale ostatnimi czasy praca dostarcza mi takiej ilości
pisaniny, że przespana noc stała się luksusem, więc nawet na pisanie o kimś tak
miłym jak własna progenitura nie starczało sił.
Ale
teraz pokrzepiona kilkudniowym szkoleniem nad morzem i dwoma tygodniami urlopu
mogę pokronikować:
Zuza
skończyła dziś 2 latka. Jako że ulopujemy, obchody przełożyliśmy na później,
ale już dziś dostała mały podarek – od kelnerek w naszym hotelu, zauroczonych
małym blondaskiem (she is sweet/cute/i love her) dostała dwa lizaki, którymi –
choć z lekkim oporem – podzieliła się z Olą. I tak zyskała nowe życiowe
doświadczenie, jako że wcześniej lizaka nie jadła. Usłużna starsza siostra
oczywiście zrobiła pokaz technik spożywania lizaka, Zuza chwilę lizała zgodnie
z instrukcją, po czym zaczęła całego wkładać do buzi i próbując zgryźć słodycz
wyciągała z pyszczka i stwierdzała: „nie da się”, ponawiała próby, aż
tryumfalnie oświadczyła: „skończyłam!” i oddała sam patyczek.
Od
ostatniego wpisu Zu mocno ruszyła z mową, strzela już całymi zdaniami, mówi
sporo i pięknie odmienia, aczkolwiek wydaje mi się, że Ola w adekwatnym wieku
mówiła więcej i wyraźniej.
Chyba.
Za
to sprawnością bije starsze siostrę z naszych wspomnień na głowę (równowaga
zachowana).
Rysuje dość abstrakcyjnie, maluje takoż, z zapamiętaniem układa wysokie wieże z klocków, dając im tak do 4 sekund życia, po czym radośnie je dekonstruuje (równie krótki żywot mają piaskowe baby), rwie się do czterokołowego rowerka Oli i wchodzi na każdą zjeżdżalnię. I nie widzi problemu w wyjściu z dziecięcego łóżeczka z wysokimi brzegami!
Jest ruchliwa i lubi często zmieniać zabawę (a Olę pamiętam, jak potrafiła przez kwadrans uważnie studiować jedną książeczkę, przewracając ze skupieniem kartka po kartce).
Zu bada głębokość kałuży |
Początki mowy są zawsze świetne – naszym ulubionym słówkiem Zu było „duchem” –
Zuzka chowała się pod koc/ręcznik i udawała ducha, pomijając zawsze słowo
„jestem”: podnosiła rączki, potrząsała przykryciem i niskim głosem straszyła
nas, krzycząc: „duchem, duchem!”.
Wiosną
nieśmiało wyskoczył pierwszy przyimek – na spacerze Zuzia ustaliła „kura idzie
do nas”, ale z reguły pomija te mniej istotne części mowy.
Jest też bardzo kulturalną panienką - kiedy ktoś stoi jej na drodze, przesuwa go delikatnie, mówiąc "pasiam", jak jej się coś poda, wyraża wylewnie wdzięczność "dziękuję baldzo", "posie" też jest na porządku dziennym, siostrzyczkę budzi czułym wezwaniem "tawaj Oleńko!".
A potem wali Olę drewnianym marakasem w głowę.
Jest też bardzo kulturalną panienką - kiedy ktoś stoi jej na drodze, przesuwa go delikatnie, mówiąc "pasiam", jak jej się coś poda, wyraża wylewnie wdzięczność "dziękuję baldzo", "posie" też jest na porządku dziennym, siostrzyczkę budzi czułym wezwaniem "tawaj Oleńko!".
A potem wali Olę drewnianym marakasem w głowę.
Na
urlopie pojawiło się bodaj pierwsze 4-sylabowe słowo (okulaly – okulary),
3-sylabowce to już nic nadzwyczajnego, a najlepszy z nich jest chyba „atunku”
(ratunku), który Zu wydawała regularne, kiedy towarzyszyłyśmy Oli na treningu
taekwondoo. Nie, Zuzi nie przerażały ciosy apczagi, czy towarzyszące im okrzyki,
Zu natomiast wchodziła na drobinkę gimnastyczną do samego jej końca, po czym
wołała „atunku”, czekała aż ją złapię i postawię na podłodze, po czym operację
powtarzała jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz i tak przez niemal
godzinę.
Najsilniejszą
zuzkową fascynacją jest obecnie motor. Zdeklasował nieco zwierzęta (szczególnie
koty i psy) i samoloty (tak to jest, jak się mieszka pod korytarzem
powietrznym). Zuza z najdalszej odległości wypatrzy motor, a obudzona z drzemki
w wózku przez hałas silnika, nie obrusza się, tylko siada od razu przytomna i
pyta, gdzie motor pojechał. I w ogóle życzy motorom jak najlepiej: jedną z
ulubionych piosenek Zu jest „sto lat”, po odśpiewaniu jej parę dni temu, po
„niech żyje nam” zapytałam tradycyjnie „a kto?”, Zu od razu wypaliła: Ola! i
babcia! i motor, dla motora sto lat!
Zu
przeżywa oczywiście bunt dwulatka w pełnym rozkwicie, a jednocześnie zaczyna
się dawać jej pewne rzeczy wyjaśnić/ wyperswadować, co szczególnie cieszy Olę,
która od kilku miesięcy coraz chętniej bawi się z siostrzyczką, a zabawy te
trwają dłużej niż drzewiej i nie kończą się jakąś całkowitą rozwałką. Przy
wspólnym rysowaniu kredkami, wycinaniu, malowaniu współpraca jeszcze idzie
opornie – jakoś dziwnie często dziewczyny równocześnie potrzebują tej samej
kredki/pędzelka/kartki i problem gotowy, przy zabawach bardziej dynamicznych
układa się znacznie lepiej. Dziś dziewczyny po prostu rzucały sobie piłką i
przez długie kwadranse panowała między nimi całkowita harmonia, zakłócana tylko
ustalaniem, kto biegnie po piłkę, która poleciała gdzieś w bok – Ola decydowała
(ja lecę/ty Zuziu lecisz) w zależności od stopnia przyczynienia do ucieczki
piłki, Zu natomiast uznawała szukanie zaginionej piłki za świetną zabawę i
niechętnie oddawała pola, tłumacząc siostrze: „ja lecę, ty Olu nie!”.
Zuzka
śmiała i gadająca w domu, na swoim gruncie niezłomnie broniąc swego
terytorium/klocków/piłek/itp. zmienia się w milczka w obecności innych dzieci
na placu zabaw lub gdy przyjdą do nas goście. Po oswojeniu się (co czasem trwa
wcale długo – jak z towarzystwem w parku) przestaje zachowywać się jak mały
struś i wraca do łobuzerskiej normy.
Zu uwielbia przesiadywać w samochodzie (wyłączonym rzecz jasna), bawiąc się w kierowcę wciskającego każdy możliwy przycisk.
Ostatnio
Zu nauczyła się wymawiać s na początku wyrazów, ale wcześniej, kiedy chciała
coś zrobić samodzielnie, mówiła stanowczo: „Zuzia hama!” (równie fajne było,
jak na obrazu sowa chowała się w dziupli – w wydaniu Zu to było: „howa
chowa!”). A bardzo chce wszystko robić sama, co - jak można się domyślić - przedłuża każdą czynność co najmniej o połowę.
Ola
oczywiście też się zmienia, ale nie tak szybko i nie zawsze już na naszych
oczach. O ile od pani Karoliny dowiadujemy się ze szczegółami, jak Zu spędziła
dzień, to w przedszkolu jest nieco trudniej, bo o 15.30, kiedy odbieramy Olę
nie ma już pani Marty, a od pilnującej niewiele można się dowiedzieć. I potem
przeżywa się różne zaskoczenia...
szóste urodziny panny O. |
Kiedyś
Ola szybko zniechęcała się do czegoś, co jej nie wychodziło, trudności ją
podłamywały, cierpliwości niewiele. Sączyliśmy dydaktyczny smrodek, że powoli,
że to na co się czeka, bardziej cieszy i takie tam – na próżno.
A
teraz?
Razu
pewnego, po jakimś przejęzyczeniu wspomniałam o łamańcach językowych, Ola
szybko opanowała konstantynoplitańczykowianeczkę, ale stół z powyłamywanymi
nogami za nic nie chciał jej przejść przez usta. Na nic tłumaczenia, że ma
jeszcze mnóstwo czasu, by się tego nauczyć, że to trudne nawet dla starszych.
Ola codziennie próbowała i po jakiś dwóch tygodniach wreszcie wystrzeliła. I
jest z siebie dumna. I my z niej też.
na otwartych dniach Zuza w olkowej szkole |
Zaskoczyła
mnie w czasie szkolnych dni otwartych, kiedy krążąc po szkole z koleżanką Oli
Weroniką dziewczynki zdecydowały wstąpić do pani psycholog. Najpierw do biofeedbacku
siadła Weronika, Ola czujnie obserwowała, a potem w czasie swojego badania była
skupiona i dokładna, widać było, że chce dobrze wykonać zadanie i przyłoży się, żeby to zrobić.
W
końcu zapisaliśmy naszą małą córeczkę do pierwszej klasy (moje dziecko idzie do
szkoły!!! – kiedy to zleciało?). Nie tylko dlatego, że w dwóch diagnozach szkolnych
świetnie wypadła, ale też by uniknąć zamieszania pierwszego roku reformy
i dlatego że Ola chce.
A chce tego tak mocno, że aż nas to zaskoczyło: kiedy wróciłam z kwietniowego zebrania od razu powiedziałam Oli, że pani Marta ją pochwaliła, Ola natychmiast zapytała z zaskakującą dla mnie prośbą i nadzieją w głosie: to będę mogła pójść do szkoły?
A chce tego tak mocno, że aż nas to zaskoczyło: kiedy wróciłam z kwietniowego zebrania od razu powiedziałam Oli, że pani Marta ją pochwaliła, Ola natychmiast zapytała z zaskakującą dla mnie prośbą i nadzieją w głosie: to będę mogła pójść do szkoły?
Oby
jej się tylko za szybko nie zmieniło...
Żeby
nie było tak słodko, to uczciwie trzeba wspomnieć, że ta rozsądna i dzielna
młoda dama wciąż ma wysoce osłabiający rodziców zwyczaj nieudzielania
odpowiedzi na pytania, które jej zdaniem nie są bardzo istotne, a rodzicom po
powtórzeniu tego samego po raz trzeci zaczyna ciśnienie rosnąć.
Jednocześnie
jest bardzo pomysłowa (może nie odpowiada na nasze banalne pytania o jakąś
kolację bo właśnie coś obmyśla?) i ma świetną wyobraźnię. Olcia właściwie się
nie nudzi, zawsze sobie coś wymyśli, choć czasami jej koncepcje mnie
zadziwiają. Ot, ostatnio wymyśliła grę planszową w szampon i łupież (tematyka
to ewidentne pokłosie oglądania reklam po wieczorynce) – chodziło o to, kto
pierwszy dotrze do włosów, Ola wyrysowała planszę na niewielkiej kartce, więc
by gra się za szybko nie skończyła wprowadziła zasadę, że numery 1,5 i 6 się
nie liczą i trzeba rzucać kostką dalej.
wspólne dzieło; podobne sukienki to nie przypadek a olkowa inicjatywa |
Zaczyna
też zdradzać przejawy ciekawego poczucia humoru; kilka dni przed urlopem
wyrabiałam w pracy nadgodziny, a Maciek usypiał obie córeczki jednocześnie i
przy czytaniu książeczki butlę z mlekiem usiłował wcisnąć w Olę zamiast w Zu.
Ola ponoć spokojnie odsunęła przysmak siostrzyczki od siebie i lekko
zrezygnowanym tonem oświadczyła: „tato, córki ci się pomyliły”.
I
takie to one są.
Ostatnie (i jedyne) przed wyładowaniem akumulatorów w aparacie zdjęcie z Wielkanocy w Polanicy; w poniedziałek wielkanocny szusowaliśmy z Olą w Zieleńcu.
Długie oczekiwanie na wiosnę: Zu na spacerze z Mackiem - gdzież, jak nie na lokalnej stacji PKP...
Wizyta w Jutrosinie - Zuzka z dziadziem i wujkiem Sylwkiem, wyjątkowo cierpliwym dla wszędobylskiej Zu.
Poniżej - to nie kadr z przygnębiającego thrillera, a zdjęcie z majowego weekendu - Błędne Skały:
I jedyny dzień ładnej pogody - w lądeckich lasach:
Trafem dziwnym dostałam czterodniowe szkolenie w Jastrzębiej Górze, które składało się z 2 dni wykładów ("poniedziałek: przyjazd uczestników, kolacja", "czwartek: śniadanie, odjazd uczestników" - wyimek z planu). Namówiłam więc mamę i pojechałyśmy razem z dziewczynkami już w sobotę wieczorem pociągiem. Było przeżycie, Ola wypróbowała łóżka na różnych poziomach, umywalkę ukrytą pod stolikiem, każdy wieszak i włącznik, Zu zafascynowana skakała po łóżku, patrzyła na uciekające światła za oknami i powtarzała: "pociąg! fajnie!, pociąg fajnie!" i tak do 0.30, kiedy wreszcie padła, po moich licznych zabiegach w celu uśpienia szkraba (w tym udawania snu, co jednak szybko skończyło się po wezwaniach Zuzy "mama, nie spij", wzmocnionych podciąganiem mych zamkniętych powiek do góry).
Wybrzeże powitało słoneczną, acz rześką pogodą.
A pod koniec nawet się ociepliło, ja się wyszkoliłam, nagadałam z współtowarzyszami niedoli z całego kraju, a popołudniami wracałam do mamy i dziewczyn i nie próżnowałyśmy:
Potem 4 dni w domu, wykańczanie (się) w pracy, szaleńcze pakowanie (zabawki, książeczki, kredki z temperówką, gry, butle, mleko, pieluszki, kremy, misie itd. itd. - aż dziw, że zmieściliśmy się w 3 walizki) i Kefalonia:
Góry schodzące wprost do morza, morze
koloru szafiru, słońca w sam raz, pastelowe miasteczka, wolny czas, miły
hotel, spokój i cisza (wieczorami tylko dzwonki kóz pasących się na
pobliskich wzgórzach) i jeszcze grecka kuchnia. Wypoczęliśmy setnie,
nabyliśmy się z dziećmi, nadrobili nieco zaległości w czytaniu, nawet na
siłownię pochodzili (tzn. Maciek i ja).
Ola szalała w wodzie (zwłaszcza z nabytym na Dzień Dziecka dmuchanym delfinem, nazywanym czuje "Oli koleżką"), Zu zgadzała się zanurzyć tylko do kolanek, obie niestrudzenie robiły konstrukcje z piasku i codziennie po kolacji chodziły na mini-disko. Zaczęło się od Oli, a Zuzka tak się wciągnęła, że pod koniec, kiedy szliśmy w kierunku baru, gdzie odbywały się tańce, Zu oznajmiała, że chce tańczyć z dziećmi.
mini-disko |
Zu robi przelewy |
wdrapujemy się na zamek w Assos |
moja słabość - drzwi |
i a na deser - spinacze |
Ola w charakterze piaskowego ludka |
I jeszcze zapomniałam o róży w zębach: otóż jeszcze przed urlopem Ola dostała od kolegi z klasy Michała 2 rysunki wykonane z dużym zaangażowaniem świecowymi kredkami, ale nie w technice rzecz: jeden rysunek przedstawiał bruneta (Michał) trzymającego za rękę blondynkę, a w zębach mającego różę, na drugim zaś ten sam brunet jedną ręką trzymał tą samą blondynkę, w drugiej ręce dzierżąc róż cały bukiet, a z ust wychodził mu dymek o treści "kocham cie", dziewczynka miała w swoim dymku "ja ciebie też".
Odpadliśmy.