wtorek, 4 czerwca 2013

2, róża w zębach i Zuzia hama

Znów haniebnie długa przerwa, ale ostatnimi czasy praca dostarcza mi takiej ilości pisaniny, że przespana noc stała się luksusem, więc nawet na pisanie o kimś tak miłym jak własna progenitura nie starczało sił.
Ale teraz pokrzepiona kilkudniowym szkoleniem nad morzem i dwoma tygodniami urlopu mogę pokronikować:

Zuza skończyła dziś 2 latka. Jako że ulopujemy, obchody przełożyliśmy na później, ale już dziś dostała mały podarek – od kelnerek w naszym hotelu, zauroczonych małym blondaskiem (she is sweet/cute/i love her) dostała dwa lizaki, którymi – choć z lekkim oporem – podzieliła się z Olą. I tak zyskała nowe życiowe doświadczenie, jako że wcześniej lizaka nie jadła. Usłużna starsza siostra oczywiście zrobiła pokaz technik spożywania lizaka, Zuza chwilę lizała zgodnie z instrukcją, po czym zaczęła całego wkładać do buzi i próbując zgryźć słodycz wyciągała z pyszczka i stwierdzała: „nie da się”, ponawiała próby, aż tryumfalnie oświadczyła: „skończyłam!” i oddała sam patyczek.
Od ostatniego wpisu Zu mocno ruszyła z mową, strzela już całymi zdaniami, mówi sporo i pięknie odmienia, aczkolwiek wydaje mi się, że Ola w adekwatnym wieku mówiła więcej i wyraźniej.
Chyba.
Za to sprawnością bije starsze siostrę z naszych wspomnień na głowę (równowaga zachowana).

Rysuje dość abstrakcyjnie, maluje takoż, z zapamiętaniem układa wysokie wieże z klocków, dając im tak do 4 sekund życia, po czym radośnie je dekonstruuje (równie krótki żywot mają piaskowe baby), rwie się do czterokołowego rowerka Oli i wchodzi na każdą zjeżdżalnię. I nie widzi problemu w wyjściu z dziecięcego łóżeczka z wysokimi brzegami!
Jest ruchliwa i lubi często zmieniać zabawę (a Olę pamiętam, jak potrafiła przez kwadrans uważnie studiować jedną książeczkę, przewracając ze skupieniem kartka po kartce).

Zu bada głębokość kałuży
Początki mowy są zawsze świetne – naszym ulubionym słówkiem Zu było „duchem” – Zuzka chowała się pod koc/ręcznik i udawała ducha, pomijając zawsze słowo „jestem”: podnosiła rączki, potrząsała przykryciem i niskim głosem straszyła nas, krzycząc: „duchem, duchem!”.
Wiosną nieśmiało wyskoczył pierwszy przyimek – na spacerze Zuzia ustaliła „kura idzie do nas”, ale z reguły pomija te mniej istotne części mowy.
Jest też bardzo kulturalną panienką - kiedy ktoś stoi jej na drodze, przesuwa go delikatnie, mówiąc "pasiam", jak jej się coś poda, wyraża wylewnie wdzięczność "dziękuję baldzo", "posie" też jest na porządku dziennym, siostrzyczkę budzi czułym wezwaniem "tawaj Oleńko!".
A potem wali Olę drewnianym marakasem w głowę.


Na urlopie pojawiło się bodaj pierwsze 4-sylabowe słowo (okulaly – okulary), 3-sylabowce to już nic nadzwyczajnego, a najlepszy z nich jest chyba „atunku” (ratunku), który Zu wydawała regularne, kiedy towarzyszyłyśmy Oli na treningu taekwondoo. Nie, Zuzi nie przerażały ciosy apczagi, czy towarzyszące im okrzyki, Zu natomiast wchodziła na drobinkę gimnastyczną do samego jej końca, po czym wołała „atunku”, czekała aż ją złapię i postawię na podłodze, po czym operację powtarzała jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz i tak przez niemal godzinę.
Najsilniejszą zuzkową fascynacją jest obecnie motor. Zdeklasował nieco zwierzęta (szczególnie koty i psy) i samoloty (tak to jest, jak się mieszka pod korytarzem powietrznym). Zuza z najdalszej odległości wypatrzy motor, a obudzona z drzemki w wózku przez hałas silnika, nie obrusza się, tylko siada od razu przytomna i pyta, gdzie motor pojechał. I w ogóle życzy motorom jak najlepiej: jedną z ulubionych piosenek Zu jest „sto lat”, po odśpiewaniu jej parę dni temu, po „niech żyje nam” zapytałam tradycyjnie „a kto?”, Zu od razu wypaliła: Ola! i babcia! i motor, dla motora sto lat!

Zu przeżywa oczywiście bunt dwulatka w pełnym rozkwicie, a jednocześnie zaczyna się dawać jej pewne rzeczy wyjaśnić/ wyperswadować, co szczególnie cieszy Olę, która od kilku miesięcy coraz chętniej bawi się z siostrzyczką, a zabawy te trwają dłużej niż drzewiej i nie kończą się jakąś całkowitą rozwałką. Przy wspólnym rysowaniu kredkami, wycinaniu, malowaniu współpraca jeszcze idzie opornie – jakoś dziwnie często dziewczyny równocześnie potrzebują tej samej kredki/pędzelka/kartki i problem gotowy, przy zabawach bardziej dynamicznych układa się znacznie lepiej. Dziś dziewczyny po prostu rzucały sobie piłką i przez długie kwadranse panowała między nimi całkowita harmonia, zakłócana tylko ustalaniem, kto biegnie po piłkę, która poleciała gdzieś w bok – Ola decydowała (ja lecę/ty Zuziu lecisz) w zależności od stopnia przyczynienia do ucieczki piłki, Zu natomiast uznawała szukanie zaginionej piłki za świetną zabawę i niechętnie oddawała pola, tłumacząc siostrze: „ja lecę, ty Olu nie!”.

Zuzka śmiała i gadająca w domu, na swoim gruncie niezłomnie broniąc swego terytorium/klocków/piłek/itp. zmienia się w milczka w obecności innych dzieci na placu zabaw lub gdy przyjdą do nas goście. Po oswojeniu się (co czasem trwa wcale długo – jak z towarzystwem w parku) przestaje zachowywać się jak mały struś i wraca do łobuzerskiej normy. 

 



Zu uwielbia przesiadywać w samochodzie (wyłączonym rzecz jasna), bawiąc się w kierowcę wciskającego każdy możliwy przycisk. 






Ostatnio Zu nauczyła się wymawiać s na początku wyrazów, ale wcześniej, kiedy chciała coś zrobić samodzielnie, mówiła stanowczo: „Zuzia hama!” (równie fajne było, jak na obrazu sowa chowała się w dziupli – w wydaniu Zu to było: „howa chowa!”). A bardzo chce wszystko robić sama, co - jak można się domyślić - przedłuża każdą czynność co najmniej o połowę.

Ola oczywiście też się zmienia, ale nie tak szybko i nie zawsze już na naszych oczach. O ile od pani Karoliny dowiadujemy się ze szczegółami, jak Zu spędziła dzień, to w przedszkolu jest nieco trudniej, bo o 15.30, kiedy odbieramy Olę nie ma już pani Marty, a od pilnującej niewiele można się dowiedzieć. I potem przeżywa się różne zaskoczenia...

szóste urodziny panny O.
Kiedyś Ola szybko zniechęcała się do czegoś, co jej nie wychodziło, trudności ją podłamywały, cierpliwości niewiele. Sączyliśmy dydaktyczny smrodek, że powoli, że to na co się czeka, bardziej cieszy i takie tam – na próżno.
A teraz?
Razu pewnego, po jakimś przejęzyczeniu wspomniałam o łamańcach językowych, Ola szybko opanowała konstantynoplitańczykowianeczkę, ale stół z powyłamywanymi nogami za nic nie chciał jej przejść przez usta. Na nic tłumaczenia, że ma jeszcze mnóstwo czasu, by się tego nauczyć, że to trudne nawet dla starszych. Ola codziennie próbowała i po jakiś dwóch tygodniach wreszcie wystrzeliła. I jest z siebie dumna. I my z niej też. 

na otwartych dniach Zuza w olkowej szkole
Zaskoczyła mnie w czasie szkolnych dni otwartych, kiedy krążąc po szkole z koleżanką Oli Weroniką dziewczynki zdecydowały wstąpić do pani psycholog. Najpierw do biofeedbacku siadła Weronika, Ola czujnie obserwowała, a potem w czasie swojego badania była skupiona i dokładna, widać było, że chce dobrze wykonać zadanie i przyłoży się, żeby to zrobić. 

W końcu zapisaliśmy naszą małą córeczkę do pierwszej klasy (moje dziecko idzie do szkoły!!! – kiedy to zleciało?). Nie tylko dlatego, że w dwóch diagnozach szkolnych świetnie wypadła, ale też by uniknąć zamieszania pierwszego roku reformy i dlatego że Ola chce. 
A chce tego tak mocno, że aż nas to zaskoczyło: kiedy wróciłam z kwietniowego zebrania od razu powiedziałam Oli, że pani Marta ją pochwaliła, Ola natychmiast zapytała z zaskakującą dla mnie prośbą i nadzieją w głosie: to będę mogła pójść do szkoły?
Oby jej się tylko za szybko nie zmieniło...
Żeby nie było tak słodko, to uczciwie trzeba wspomnieć, że ta rozsądna i dzielna młoda dama wciąż ma wysoce osłabiający rodziców zwyczaj nieudzielania odpowiedzi na pytania, które jej zdaniem nie są bardzo istotne, a rodzicom po powtórzeniu tego samego po raz trzeci zaczyna ciśnienie rosnąć.

Jednocześnie jest bardzo pomysłowa (może nie odpowiada na nasze banalne pytania o jakąś kolację bo właśnie coś obmyśla?) i ma świetną wyobraźnię. Olcia właściwie się nie nudzi, zawsze sobie coś wymyśli, choć czasami jej koncepcje mnie zadziwiają. Ot, ostatnio wymyśliła grę planszową w szampon i łupież (tematyka to ewidentne pokłosie oglądania reklam po wieczorynce) – chodziło o to, kto pierwszy dotrze do włosów, Ola wyrysowała planszę na niewielkiej kartce, więc by gra się za szybko nie skończyła wprowadziła zasadę, że numery 1,5 i 6 się nie liczą i trzeba rzucać kostką dalej.

wspólne dzieło; podobne sukienki to nie przypadek a olkowa inicjatywa
Zaczyna też zdradzać przejawy ciekawego poczucia humoru; kilka dni przed urlopem wyrabiałam w pracy nadgodziny, a Maciek usypiał obie córeczki jednocześnie i przy czytaniu książeczki butlę z mlekiem usiłował wcisnąć w Olę zamiast w Zu. Ola ponoć spokojnie odsunęła przysmak siostrzyczki od siebie i lekko zrezygnowanym tonem oświadczyła: „tato, córki ci się pomyliły”.

I takie to one są.

A teraz krótka kronika od ostatniego wpisu:
Ostatnie (i jedyne) przed wyładowaniem akumulatorów w aparacie zdjęcie z Wielkanocy w Polanicy; w poniedziałek wielkanocny szusowaliśmy z Olą w Zieleńcu.

Długie oczekiwanie na wiosnę: Zu na spacerze z Mackiem - gdzież, jak nie na lokalnej stacji PKP...


Wizyta w Jutrosinie - Zuzka z dziadziem i wujkiem Sylwkiem, wyjątkowo cierpliwym dla wszędobylskiej Zu.

Poniżej - to nie kadr z przygnębiającego thrillera, a zdjęcie z majowego weekendu  - Błędne Skały:


I jedyny dzień ładnej pogody - w lądeckich lasach:


Trafem dziwnym dostałam czterodniowe szkolenie w Jastrzębiej Górze, które składało się z 2 dni wykładów ("poniedziałek: przyjazd uczestników, kolacja", "czwartek: śniadanie, odjazd uczestników" - wyimek z planu). Namówiłam więc mamę i pojechałyśmy razem z dziewczynkami już w sobotę wieczorem pociągiem. Było przeżycie, Ola wypróbowała łóżka na różnych poziomach, umywalkę ukrytą pod stolikiem, każdy wieszak i włącznik, Zu zafascynowana skakała po łóżku, patrzyła na uciekające światła za oknami i powtarzała: "pociąg! fajnie!, pociąg fajnie!" i tak do 0.30, kiedy wreszcie padła, po moich licznych zabiegach w celu uśpienia szkraba (w tym udawania snu, co jednak szybko skończyło się po wezwaniach Zuzy "mama, nie spij", wzmocnionych podciąganiem mych zamkniętych powiek do góry).


Wybrzeże powitało słoneczną, acz rześką pogodą.


A pod koniec nawet się ociepliło, ja się wyszkoliłam, nagadałam z współtowarzyszami niedoli z całego kraju, a popołudniami wracałam do mamy i dziewczyn i nie próżnowałyśmy:


Potem 4 dni w domu, wykańczanie (się) w pracy, szaleńcze pakowanie (zabawki, książeczki, kredki z temperówką, gry, butle, mleko, pieluszki, kremy, misie itd. itd. - aż dziw, że zmieściliśmy się w 3 walizki) i Kefalonia:

Góry schodzące wprost do morza, morze koloru szafiru, słońca w sam raz, pastelowe miasteczka, wolny czas, miły hotel, spokój i cisza (wieczorami tylko dzwonki kóz pasących się na pobliskich wzgórzach) i jeszcze grecka kuchnia. Wypoczęliśmy setnie, nabyliśmy się z dziećmi, nadrobili nieco zaległości w czytaniu, nawet na siłownię pochodzili (tzn. Maciek i ja).

Ola szalała w wodzie (zwłaszcza z nabytym na Dzień Dziecka dmuchanym delfinem, nazywanym czuje "Oli koleżką"), Zu zgadzała się zanurzyć tylko do kolanek, obie niestrudzenie robiły konstrukcje z piasku i codziennie po kolacji chodziły na mini-disko. Zaczęło się od Oli, a Zuzka tak się wciągnęła, że pod koniec, kiedy szliśmy w kierunku baru, gdzie odbywały się tańce, Zu oznajmiała, że chce tańczyć z dziećmi.

mini-disko
Zu robi przelewy
wdrapujemy się na zamek w Assos
dalej się wdrapujemy
moja słabość - drzwi
i a na deser - spinacze
Ola w charakterze piaskowego ludka

I jeszcze zapomniałam o róży w zębach: otóż jeszcze przed urlopem Ola dostała od kolegi z klasy Michała 2 rysunki wykonane z dużym zaangażowaniem świecowymi kredkami, ale nie w technice rzecz: jeden rysunek przedstawiał bruneta (Michał) trzymającego za rękę blondynkę, a w zębach mającego różę, na drugim zaś ten sam brunet jedną ręką trzymał tą samą blondynkę, w drugiej ręce dzierżąc róż cały bukiet, a z ust wychodził mu dymek o treści "kocham cie", dziewczynka miała w swoim dymku "ja ciebie też".
Odpadliśmy.

poniedziałek, 11 marca 2013

w garncu


Edukująca się córka przeszła ostatnio przeszkolenie z przysłów. Głowę dam, że zanim pogodowo-miesiącowe porzekadła usłyszała w placówce wczesnej edukacji, opowiadałam jej o tym w domu. Ale córeczka najwyraźniej zapomniała i teraz przedstawia nam mądrości ludowe jako fascynujące prawdy objawione. A ja tylko zaciskam kciuki do zbielenia kłykci, żeby szkoła nie zabrała jej tej radości z poznawania nowych rzeczy. A przynajmniej żeby nie zbyt szybko i nie zupełnie.
Jeżeli chodzi o poznawanie nowych rzeczy Ola jest akurat na fali wznoszącej - ostatnio poprosiła, żeby nauczyć ją alfabetu. Na razie doszłyśmy do g - nie mam zamiaru się spieszyć, bo co ona będzie w szkole robić?
Od 2 tygodni rozwiązujemy razem sudoku w "gazecie telewizyjnej"; może będzie to nasza świecka piątkowa tradycja?

Trochę gorzej idzie radzenie sobie z emocjami siostrzeństwa, a zachowanie tzw. Hohonia (vel Zuzonia vel Zuzanki) sytuacji nie ułatwia. Zuzek na 3 miesiące przed drugimi urodzinami powala mowy i sprawności rozwojem, wykazując jednocześnie - zwłaszcza w towarzystwie siostry - pierwsze objawy buntu 2-latka. Każda zabawka chwycona przez Olę jest najbardziej w tej chwili pożądaną przez Zuzę rzeczą. Nie rozwiązuje sytuacji oddanie przez Olę np. piłki w paski i chwycenie w zamian piłki z Puchatkiem. Zdobytą przed chwilą wielkim lamentem piłkę w paski Zu natychmiast rzuca w kąt i zaczyna pienia w celu uzyskania kolejnej zdobyczy. Ola, która zdobyła się na pojednawczy gest, traci cierpliwość i zaczyna politykę "nie oddamy nawet guzika".
Tylko zen i cierpliwość. 
Oraz temperowanie Zuzanny i tłumaczenie Oleńce, że Zu nie jest niemiła, tylko bardzo malutka.

A oprócz tłumaczenia postanowiliśmy z Maćkiem podbać mocniej o Olcię. W ostatnich tygodniach mieliśmy oboje nawał pracy, wracaliśmy później i popołudniami na jednego rodzica przypadało dwie intensywne córki. Wspólna zabawa w domu (a na dworze jeszcze nie dało rady) po mniej-więcej półgodzinie kończyła się jakąś awanturką, a gaszenie pożaru polegało na rozdzieleniu dziewczynek i zabawieniu Zuzi. Ola zawsze jakieś zajęcie sobie znajduje - rysowanie, malowanie, lepienie z plasteliny, przebieranie, odgrywanie scenek (do nas dolatują tylko strzępki monologów), słuchanie bajek z płyt, oglądanie książek, gazetek dla dzieci..... Córeczka jest pod tym względem samowystarczalna, co nie znaczy, że nie brakowało jej, żeby rodzice na chwilę skupili się tylko na niej.
Ale olkowy brak współpracy przy codziennych czynnościach dał nam do myślenia. Zmieniliśmy metodę i dziecko nam się naprawiło.
Kruchy jeszcze w środku ten mały człowiek.


Dziś w ramach "sam-na-sam-z-rodzicem" Olcia wybrała się z Maćkiem na zakupy - oficjalnie dla Oli, nieoficjalnie szukanie prezentu urodzinowego dla mamy, pełne porozumienie i całkowita konspira.

W przedszkolu bez zmian, pani Marta chwali córkę, że koleżeńska i wytrwała. 
A swoim nurtem idą zabawy organizowane przez przedszkolaki: bodaj w poniedziałek Olcia poprosiła, żeby następnego dnia mogła się ubrać w jakąś piękną sukienkę, albo wziąć takową sukienkę do przebrania. Kiedy zaczęłam delikatnie badać cel takiegoż specjalnego stroju, ma 6-letnia córeczka odrzekła: "jutro biorę z Dominikiem ślub". Ze spokojnym zainteresowaniem w głosie zapytałam czy Dominik będzie równie elegancki ("tak, będzie miał koszule w paski i zrobimy mu krawat z papieru), myśląc przy tym, co roi się w głowie mojego małego stworzonka.
Jak się dowiedziałam następnego dnia, ślub się odbył, Aleks był księdzem, który wygłosił zwyczajową formułkę, Maja trzymała welon....


Do słownika Zuzy weszły dawno, ale nie zapisałam
tulam - przytulam
ciul - sól
nóć - nóż i inne sztućce
kaba - kawa
konieć - koniec

Zuza jest bardzo kulturalnym maluchem - już dawno temu zaskoczyła mnie, mówiąc "pasiam", kiedy chciała dostać się do szafki, a ja stałam jej na drodze, teraz ładnie (i w odpowiednich momentach) mówi: "posie" i "kuje".
W tym tygodniu zastrzeliła nas następującymi słowy:
deść - deszcz
mieci - śmieci (spostrzeżenie w czasie spaceru)
mój/moje - zaznacza własność
moge - nie mogę/nie daję rady
mleko
mok - smoczek
Zu zaczyna coś łapać z liczebnikami - jak przekłada klocki, mruczy sobie: tsi, śeść, ale padłam, jak Zuzoń ubierając sobie rajstopki, po naciągnięciu pierwszej nogawki, poszukując drugiej, wzywał ją mówiąc: djuga, djuga!


poniedziałek, 25 lutego 2013

od brokatu po męża, od ko-ko do kury


Bardzo długo już nie notowałam, za co cię, drogi pamiętniczku, bardzo przepraszam.
A zdarzyło się wiele.
Na początku grudnia przyjechali wszyscy nasi gliwiczanie. W ramach sobotniego spaceru pojechaliśmy do Ślęży oglądać różne starocie. Małe panny podeszły do tematu należycie i solidnie oglądały stare auta/motory/odkurzacze...
Fajnie było obserwować dziewczyny: Zosia, choć młodsza od Oli i w Olę zapatrzona, jest z reguły od niej śmielsza. Choć i Olcia się zmienia. Właściwie nie ma porównania z tą milczącym w towarzystwie maluchem z czasów przedprzedszkolnych. Ostatnio na basenie Ola fajnie zareagowała na rzucone przez jakąś panią w przestrzeń pytanie "gdzie tu się wychodzi"; mała samorzutnie powiedziała przez które drzwi i jeszcze je pokazała. 
Się nam dziecko ośmieliło.
Pewnie wpływ ma na to też przedszkole, Ola rozkwita pod opieką pani Marty. Szkoda, że tylko do końca tego roku - zdecydowaliśmy się na 99% posłać Olę do szkoły już od września. Do naszej decyzji Ola mimochodem przyłożyła małą rączkę - w teście kompetencji okazała się najlepsza z grupy, poza tym chce iść do szkoły, ale szkoda, że zostawi większość koleżanek i nauczycielkę.
Lekki wpływ na olkową chęć podjęcia edukacji szkolnej miała niejaka Oliwka. Oliwka chodzi z Olą na taekwondo, ma 10 lat, zielony pas i jest energiczna, wymowna i bodaj najlepsza z całej grupy. To obecnie idolka Olci, która stara się np. ubierać szybko, żeby wyjść razem z Oliwką. A skoro Oliwka powiedziała, że w zerówce nic się ciekawego nie działo, Ola przyjęła to za fakt ustalony.

Ola chętnie pisze (choć oczywiście, bez ó, rz, ch i fonetycznie - więc wychodzą stworzy typu: miut - miód, koham, itp.), coraz ładniej rysuje a przed świętami zaangażowała się bardzo w tworzenie ozdób choinkowych, najbardziej przykładając się do wycinania z masy solnej kształtów foremkami do pierniczków, potem te gwiazdki, serduszka, śnieżynki ozdabiała brokatem.
A że pomagała jej Zuza brokat był wszędzie. 

Banalne odkurzanie i mycie nie wystarczało - przez dłuższy czas niemal wszystkie podłogi w naszym domu lśniły i błyszczały.

A między świątecznymi przygotowaniami trafiły się nam podwójne-podwójne chrzciny: tego samego dnia byłam na chrzcinach bliźniaków Ewy jako chrzestna Milenki, a Maciek został chrzestnym Tymka. To niestety jedyne zdjęcie eleganckich świeżo ochrzczonych:


I Ola z nową koleżanką Tosią - w ramach zajęć w podgrupach:


A po świętach zostaliśmy w Polanicy i codziennie jeździliśmy do Zieleńca.


Ola miała codziennie godzinę nauki z instruktorem - my jako samouki nie chcieliśmy wpuszczać dziecka na manowce. Córeczka nas zaskoczyła: po 3 dniach na stoku pięknie zjeżdżała i nie spadała z wyciągu. Ola jeździ radośnie, acz bez szaleństw, polubiła narty do tego stopnia, że do auta chciała wsiadać z przypiętymi deskami. Ciekawam, jaki wpływ na olczyną sympatię do nart miały codzienne rytualne wizyty w barze na stoku/Orlicy, niezmiennie porcja frytek z keczupem i gorąca czekolada na zmianę z cytrynową ice tea.

 Tak czy owak efekty są - w czasie ferii, które również spędzaliśmy w Polanicy, Ola swobodnie zjeżdżała "koło kościółka". 


Ale jeszcze na początku stycznia odwiedziliśmy Magdę i Adama. Niewątpliwym gwoździem programu był występ Zosi i Oli: dziewczyny przebrały się, ustawiły krzesła w rząd, przygasiły światło i po krótkiej próbie wystawiły przedstawienie, które nazwałyby "wielka improwizacja", gdyby znały to słowo; rzecz jasna rodzice i siostra byli zrozumiale zachwyceni.


Akurat w Gliwicach jakoś Olci nie wpadły w oczy salony z sukniami ślubnymi, ale w czasie ostatniego spaceru wokół wrocławskiego rynku Ola co rusz przystawała i z zachwytem proporcjonalnym do ilości falban podziwiała ślubne kreacje. Z trudem odrywana od witryn snuła tematyczne rozważania. Nam najbardziej spodobało się, kiedy - w głębokiej zadumie - wyszeptała: ciekawe, za kogo wyjdę za mąż. 
Mnie jeszcze taka ciekawość nie zżera - lubuję się stanem bieżącym: córeczką już mądrą i wcale samodzielną, ale jeszcze tak mocno zżytą a rodzicami.
Inna rzecz, że życie uczuciowe sześciolatków jest złożone: w Oli kocha się Szymek (kiedy Ola chłodno skrytykowała jego fryzurę, kawaler zaczął nastawać na mamę, by zabrała go do fryzjera - dane od mamy), Ola w Aleksie, Aleks w Lenie, Lena w Michale...


Zima upłynęła pod nam z Mary Poppins - przeczytaliśmy wszytskie części. Lektura z tomu na tom była coraz lepsza, choć ja miałam ochotę wycofać się na początku drugiej części - bo jak wytłumaczyć 6-latce zdanie (cytat z pamięci): "sprzedawca lodów skierował sie do głównego wejścia, bo w domu admirała Buma nie było osobego wejścia dla dostawców i służby"?


Zuza przez zimę ruszyła z mową, pojawiają się różne interesujące zbitki wyrazów typu "niechce", ale jakoś nie przypominam sobie, żeby mówiła: chcę.
Skrócony słownik zuzowo-ludzki:
kacię - skaczę
baban - banan
pem - krem, czyli maść do pupki, którą Zu nauczyła się odkręcać i - co gorsza - wyciskać
piciu - picie/sok
mniam - pyszne, co szczególnie udanie wygląda połączone z masowaniem się po brzuszku i zadowoloną minką; Zuzi zasadniczo smakuje wszystko, ale zdziwiłam się, kiedy zdybałam ją na dojadaniu resztek kutii po Oli z komentarzem "mniam".
Zuzia/Zuzi - mała nie tylko opanowała już określanie domowników (ja ostatnio jestem "musią"), ale i radzi sobie z odmianą: zabawka Oli, czapka musi...
balom - balon
choć, idę
bacić - zobaczyć/patrzeć
krzecho-krzesło
obiad - obiad i ogólnie posiłek
kuko - kółko, Zu rozróżnia jeszcze trójkąt i kwadrat, ale nazwać umie tylko kółko, za to narysować też kreskę i kropkę, z tym, że kółko jest ulubione
dzidzia - dziecko
pami - pani i w ogóle osoba dorosła; według Zuzy ludzkość dzieli się na "dzidzie" i "panie"
gujec - guzik
i z tej samej serii: wujec - wujek 
czapka - wszelkie nakrycia głowy (Zu lubi sobie nałożyć np. pudełko na głowę i defilując wołając czapka)
buzia, oko ucho, nos
sija - szyja 
Zuza umie też pokazać inne części ciała (włosy, usta, plecy, zęby itd.), a słowem, które spowodowało któtkie zawieszenie Zuzanny było "kolano". Zuza mówi na nianię swą: Kola i jakoś zupełnie jej nie grało, że część nogi nazywa się Kola-no; na razie nie przyjęła tego do wiadomości.
talci - starczy
koniec
juś - już
też, albo: i też - kiedy coś wymienia
kuj-kuj - kiedy Zu bawi się w osę
gili-gili - kiedy łaskocze
pasiam - przepraszam
śpi
Zulka poszerzyła znajomość odgłosów zwierzęcych - oprócz standardowego hau, miau, ko-ko, doszły mu (krówka), bee (owca), hu (sowa), i-a (osioł), ha (koń, konie Zuzy chyba lubią się śmiać, nie robią kanonicznego i-ha-ha, a li i jedynie pojedyncze ha). Sport ten jest dość absurdalny, jako że ani konia, ani krowy, o ośle czy sowie nie mówiąc Zu nie widziała przez ostatnie pół roku lub zgoła w ogóle, ale przy oglądaniu książeczek jakoś się nauczyła, więc brniemy w to, zwłaszcza że Oli odpytywanie siostrzyczki sprawia wyraźną przyjemność.
Ale ostatnio Zuza nie mogąc się doczekać, aż nasz  ogród odwiedzi panigieniowa kura, chodziła od okna do okna wołając: kula, kula!
Zuzi udaje się układanie krótkich zdań. Bodaj pierwsze było: "tato, choć citać", potem usłyszałam: "nie ma paci" (nie ma pasty - dla Zuzy, uwielbiającej mycie zębów, poważny problem).

Nie mam jeszcze zdjęć z 4 dni z mamo-urodzinowego pobytu we Włoszech. Okrągłe urodziny mamy natchnęły brata mego do zorganizowania wyjścia do LaScalli oraz przyległości. Wyjazd piękny, ale mocno tęskniłam za moimi małymi szkodnikami.
Ola była dzielna, pomogła tacie naprawiać mojego laptopa


Zu też nie sprawiała większych problemów, ale na lotnisku strzeliła wielkiego focha - nie chciała się do mnie przytulić przez kilka minut. I ten wyrzut w pięknych oczkach...


Nie mam też zdjęć z przedwczoraj, kiedy wróciłam z pracy padająca ze zmęczenia  i zastałam Olę zostawioną rano w domu z powodu tragicznego kataru (Ola lubi podramatyzować: "nie mogę oddychać przez ten katar, będę się strasznie męczyć w przedszkolu") w trakcie szalonej zabawy z Zuzą: starsza uciekała trzymając jeden koniec wstążki, młodsza za nią z drugim końcem w łapce. Ola zaśmiewając się krzyczała "dorsz mnie goni"?!, Zu piszczała z uciechy.
Później Ola dawała Zuzi zadania do rysowania (Ola rysowała kształty, Zu miała kolorować), a potem nawet zdołały zgodnie usadowić się na sankach ciągniętych przez mamę przez śniegi do parku.
Poprzedni pobyt Oli z Zuzą pod opieką pani Karoliny (Ola zagorączkowała w Mikołaja, więc zamiast jechać z grupą na rewię na lodzie została w domu - Ola tak ma: nie choruje miesiącami i rozkłada się idealnie przed jakąś imprezą) nie przebiegał tak sielsko - Zuza irytowała się, jakby chciała powiedzieć: dzielę się z Olą rodzicami, zabawkami, jeszcze nianią mam się dzielić?
Ale teraz chwile zgodniej zabawy coraz dłuższe.
Krzepiące.